niedziela, 27 września 2009

Damy białe, czarne i błękitne


Sezon ogórkowy w pełni, a tu żadne pumy już nie grasują, ani nie widać wieloryba płynącego
w górę Wisły. Nawet rutynowym potyczkom na Salonie jakoś brakuje ikry. Po prostu nuda.
Sosenka odkryła kiedyś na moim blogu zaczarowaną skrzynię, z której od czasu do czasu udaje mi się coś wyciągnąć. Zajrzałam dziś do niej, Sosenko, ostrożnie zdmuchując kurz i znalazłam... duchy. Czyli coś w sam raz na leniwe sierpniowe popołudnie :)
Duchów ci u nas na polskiej ziemi dostatek. Podobnie jak strzyg, południc, wodników, odmieńców, błędnic, dziwożon, płanetników i innych dziwolągów. W zastępach duchów pojawiają się błędni rycerze, jeźdźcy bez głowy, mnisi, zwierzęta (Czarny Pies z Ogrodzieńca) i upiorne, pozbawione pasażerów karety. Szczególne upodobanie jednak do snucia się po rożnych zamczyskach i pałacach mają damy. Więc dziś będzie o damach.


/.../Biała damo! pod twoją obronę
płyną moje tęsknoty szalone,
o madonno nudnego cmentarza!

Ach, za tobą tłum pięknej młodzieży
iść powinien lub u nóg twych leżeć,
i nie straszyć powinnaś - rozmarzać!


Tak o duchu białej damy pisała poetka – Maria Pawlikowska-Jasnorzewska. Nie wiadomo którą
z polskich zjaw miała na myśli. Widmo przyjmujące postać białej damy występuje w folklorze wielu krajów Europy. Zwłaszcza w niemieckich legendach duchy straszących dam przywiązane są do zamków czy pałaców, w których mieszkały za życia. Zwykle są to nieszczęśnice pokrzywdzone przez los i złych mężów lub ojców, uwięzione w lochach i basztach albo zamordowane. Czasem jednak zjawa próbuje odpokutować swoje własne grzechy i zbrodnie. Legendy te zawędrowały do Polski i stały się bardzo popularne w Wielkopolsce, ale z czasem białe damy zaczęto spotykać także i w innych rejonach kraju. Jeśli nawet nie wierzycie w duchy, posłuchajcie opowieści o kobietach, które tak zapadły w ludzką pamięć, że dziś czasem trudno jest już oddzielić prawdziwą historię ich losów od zmyślonej.


Białe opiekunki włości

Jedna z najbardziej znanych i podobno najchętniej ukazujących się białych dam, rezyduje w zamku kórnickim, którego sala jadalna przyozdobiona jest jej portretem. To Teofila z Działyńskich Szołdrska-Potulicka. Legenda mówi, że podobno Teofila schodzi nocą z portretu i podtrzymując dłońmi zwiewną białą szatę udaje się do parku, gdzie czeka na nią jeździec na karym koniu. Wędrują wspólnie po tonących w mroku alejkach, by zniknąć z pianiem pierwszego kura. Teofila była kobietą nieprzeciętną i wszechstronnie wykształconą, co niestety nie pomogło jej w życiu osobistym – jej oba małżeństwa były z gruntu nieudane.
Nieopodal zamku kórnickiego znajdował się niegdyś średniowieczny zameczek myśliwski, w podziemiach którego zostały podobno ukryte ogromne bogactwa, przez ostatnich jego właścicieli - rodzinę Górków. Skarby te przejęły we władanie złe duchy. Teofila zakłóciła ich spokój, każąc miejscowej ludności rozebrać ruiny i z uzyskanej w ten sposób cegły postawić w okolicznych domostwach murowane kominy. Złe moce zemściły się za to na Teofili, każąc ją błądzeniem po parku do czasu, gdy odkryte zostaną stare skarby Górków. Dopiero wówczas straci władzę nad Teofilą moc diabelska. 
W Golubiu-Dobrzyniu, dawnym zamku krzyżackim, pojawia się duch siostry Zygmunta III Wazy, Anny Wazówny, która już za swojego życia była uważana za dobrego ducha tego miejsca. Księżniczka Anna pasjonowała się podobno ziołolecznictwem i ponoć to jej właśnie zawdzięczamy sprowadzenie do Polski tytoniu, który zaczęła uprawiać na zboczu zamkowej góry. Biała dama z Cieszkowa lubi się pojawiać w parku o porze nietypowej dla duchów, bo popołudniami. Ponad 200 lat temu była księżną Katarzyną Sapieżyną – właścicielką zrujnowanego dziś pałacu i samego Cieszkowa.
Ten wytworny i arystokratyczny duch właściwie nie ma żadnego powodu do ukazywania się potomnym. Była zapobiegliwą gospodynią, wybudowała świątynie zarówno katolikom, jak i protestantom, a ludzie bardzo dobrze ją wspominali. Podobno za młodu prowadziła bardzo bujne życie i być może to właśnie stało się przyczyną jej pokuty, a może po prostu przywiązanie do tego miejsca nie pozwala jej odejść na zawsze. Z bardzo natomiast konkretnej przyczyny królowa Bona w postaci białej damy nawiedza raz po raz komnaty zamku w Czersku, który szczególnie sobie upodobała za życia. Tu, na stokach zamkowej góry, zakładała swoje winnice i słynne ogrody warzywne. Podobno przed wyjazdem z Polski do Włoch królowa Bona przybyła do Czerska, by zabrać swoje klejnoty. Gdy wzięła do ręki korale, sznur się zerwał, korale rozsypały i powpadały w różne zakamarki. Ze względu na pośpiech nie udało się jej pozbierać wszystkich. Do dziś więc powraca w poszukiwaniu swoich rozsypanych korali, ale nigdy nie udaje jej się zebrać ich do końca, bo gdy sięgnie po ostatni, one wszystkie rozsypują jej się na nowo. W darłowskim zamku można z kolei spotkać białą postać wyłaniającą się ze ścian i stąpającą w lekkich pantofelkach. Jej piersi ozdabia bursztynowy naszyjnik. W ręce trzyma lichtarz z płonącą świecą, którą daje znać, że nadal czuwa troskliwie nad darłowską krainą. To piękna i ambitna księżna Zofia, której swatanie z królem Kazimierzem Jagiellończykiem zakończyło się fiaskiem. Zofia poślubiła swojego dalekiego krewniaka, Eryka II z Wołogoszczy, ale małżeństwo skończyło się separacją i Zofia wraz z dziećmi osiadła w Darłowie, skąd rządziła udzielnie księstwem. Pomagał jej w tym słynny rycerz, Jan z Maszewa, a legenda wiąże ich węzłami wielkiej przyjaźni i miłości.


Białe nieszczęśnice

Położony nad Sanem zamek w Krasiczynie ma swoją własną zjawę, zwaną powszechnie Bielicą. Dziś podobno nie pojawia się już, ale niegdyś można było ją spotkać w upalne noce lipcowe przechadzającą się po dziedzińcu u stóp wieży zwanej Zegarową. Podanie głosi, iż z wieży tej skoczyć miała młoda dziewczyna, wolała bowiem wybrać śmierć, niż ślub z niekochanym. Natomiast w pięknie położonym nad jeziorem zamku w Tuczynie spotkać można podwójne widmo: giermka z sokołem na ramieniu i młodej kobiety w bieli. Podobno jeden z Tuczyńskich miał się ożenić z piękną panną należącą do świetnego wielkopolskiego rodu. Być może było to małżeństwo wymuszone, bo młoda żona nie była szczęśliwa, a gdy pan zamku na wezwanie króla udał się do Krakowa, pani nawiązała tajemny romans z młodym sokolnikiem. Kochankowie spotykali się we wschodniej wieży, gdzie pani dla niepoznaki kazała ustawić swe krosna i kołowrotek. Mąż jednak powrócił po kilku miesiącach, jak to mężowie mają we zwyczaju, a dla uczczenia jego powrotu urządzono wielkie polowanie na wodne ptactwo. Nieszczęsna wiarołomna strzelając z kuszy do stada cyranek, trafiła swojego ukochanego sokolnika. Młodzieniec zmarł jeszcze tego samego wieczora. Zrozpaczona kasztelanowa zamknęła się w swej komnacie w wieży, gdzie po jakimś czasie znaleziono ją martwą. Służba szeptała że sama sobie zadała śmierć wypijając truciznę. Kiedy już pochowano ją w rodzinnej krypcie, zaczęły dziać się niewytłumaczalne zjawiska: zza zamkniętych drzwi pokoju na wieży dochodził turkot kołowrotka. Straż obchodząca nocą mury widziała w oknie tej komnaty migocące światła, a w szpalerach wiryndarza przechadzała się o zmierzchu zmarła pani otulona białą opończą. Po latach kasztelan Tuczyński ożenił się po raz drugi, ale zjawy zakochanej kasztelanki i młodego sokolnika nie przestały się ukazywać. 
Szczeciński zamek Gryfitów swoją białą damę zawdzięcza niegodziwości, jakiej dopuścił się książę Franciszek i słabej woli tego, który nad miłość przedłożył względy polityczne – Ludwika Ernesta. Piękna Sydonia z najsławniejszego pomorskiego rodu Borków pokochała Ludwika Ernesta całym sercem. Wydawało się, że i on odwzajemnia to gorące uczucie, a ich ślub to kwestia najbliższego czasu. Lecz nagle, oblubieniec ulegając namowom radców, posłał swatów na dwór brunszwicki, prosząc o rękę księżniczki Zofii Jadwigi. Sydonię odsunięto od dworu. Zamieszkała w murach marianowskiego klasztoru. Po wielu latach pod klasztor przybyli wysłańcy z zamku. Powieźli ją w zamkniętym powozie, ale nie przed oblicze ukochanego, lecz przed sąd, który oskarżył ją o czary. Złamana torturami Sydonia potwierdziła wszystkie zarzuty. Wyrok mógł być tylko jeden. Gdy go ogłoszono, Sydonia wstała i rzuciła w twarz księciu Franciszkowi: - I ty nie dożyjesz wiosny. Rzuciła klątwę na cały dwór gryficki. W dniu 28 września 1620 roku na Psim Wzgórzu, tuż za miejskimi murami zapłonął stos, na którym jednak nie spalono Sydonii żywcem. Wspaniałomyślni sędziowie zamienili karę śmierci ogniowej na ścięcie mieczem, „po czym dopiero członki mają być rzucone w płomienie." Klątwa Sydonii jednak pozostała. Książę Franciszek zmarł 27 listopada, zaledwie w dwa miesiące po jej egzekucji. Później umierali przedwcześnie inni książęta, a nad Pomorzem przetoczyła się wojna trzydziestoletnia. W niespełna 20 lat po śmierci Sydonii, w opustoszałym zamku, pozbawiony dworu, armii i skarbu, kończył bezpotomnie żywot ostatni Gryfita. Klątwa się wreszcie dopełniła. Po Sydonii pozostał obraz, który można obejrzeć w sali książęcej Muzeum Pomorza Zachodniego. Spoglądają z niego smutne oczy dwóch kobiet, z których jedne należą do młodej dziewczyny o olśniewającej urodzie, która pokochała Ludwika Ernesta, a drugie do starej, naznaczonej cierpieniem kobiety. To „czarownica” Sydonia. Jej zwiewna sylwetka białej damy pojawia się na zamkowym tarasie. Spaceruje wzdłuż murów, a czasem schodzi na dziedziniec, jakby szukała śladów swojej dawnej, utraconej miłości. 

Właściwie nie bardzo wiadomo kto straszy na zamku w Niedzicy. Czy jest to duch Uminy czy może raczej księżniczki Brunhildy? A może to raczej duch tej kobiety, którą mąż utopił w zamkowej studni? Są zatem trzy pretendentki do miana nieszczęśliwego niedzickiego ducha pojawiającego się na dziedzińcu tzw. górnego zamku i w pobliżu zamkowej kaplicy. Duch przybiera postać kobiety w bieli o nadnaturalnej wysokości, sięgającej sklepienia. Grozy dodaje zrywający się zawsze wraz z jej pojawieniem gwałtowny wiatr. Umina była córką podróżnika węgierskiego pochodzenia i Indianki ze szlachetnego inkaskiego rodu. Jej mężem był Inka - Tupak Amaru. Uchodząc z Peru po nieudanym powstaniu przeciwko Hiszpanom, zabrali ze sobą do Europy część legendarnego inkaskiego skarbu. Tupaka zasztyletowano w jakimś weneckim zaułku, a Uminę spotkał ten sam los kilka lat później na dziedzińcu zamku nad Dunajcem, dokąd zabrał ją jej ojciec, ówczesny właściciel niedzickiego zamku. Na łożu śmierci zaklinał swoich synów, by nie szukali bogactw inkaskich, które gdzieś przepadły, gdyż ciąży na nich przekleństwo. Uminę podobno pochowano pod kaplicą w srebrnej trumnie. Niestety, pomimo szczegółowych badań archeologicznych, nie znaleziono ani trumny Uminy, ani skarbu. Może zatem te inkaskie ślady, to jedynie legenda, a biała niedzicka dama jest księżniczką Brunhildą, która odepchnięta przez swojego męża, księcia Bogusława w czasie jednej z ich częstych małżeńskich utarczek, wypadła przez okno w wieży wprost do głębokiej na 90 m studni, mieszczącej się na dziedzińcu? Załamany Bogusław, dręczony wyrzutami sumienia dniami i nocami błąkał się bez celu po zamku i powtarzał "Przebacz mi Brunhildo", aż pewnego razu usłyszał głos dobywający się ze studni "Przebaczam Ci Bogusławie łysy". Uradowało to księcia, choć nie potrafił zrozumieć dlaczego przebaczająca Brunhilda, mimo jego bujnej czupryny, nazwała go łysym. Pojął to dopiero następnego ranka, gdy spojrzał na swoje odbicie – po włosach nie zostało ani śladu. O tej pory uważa się że jeśli ktoś wymówi imię swojej ukochanej nad niedzicką studnią, a ma coś na sumieniu, obudzi się następnego dnia łysy.

Na Szlaku Orlich Gniazd usadowily się dwa bliźniacze zameczki. Na ganeczku zamku w Bobolicach, z którego doskonale widać zamek w Mirowie, nocami pojawia się biała dama. Jedna z legend mówi, że dwóch braci władało tymi sąsiednimi zamkami. Pewnego razu jeden z braci przywiózł z długiej wojaczki cudnej urody brankę, z którą się ożenił, a w której od pierwszego wejrzenia zakochał się drugi brat. Miłość nie trwała długo. Zazdrosny mąż zabił brata, a wiarołomną żonę kazał żywcem zamurować w zamkowej wieży. W pogodne noce wychodzi ona na ganek bobolickiego zamku i tęsknym wzrokiem patrzy ku mirowskiemu.


Białe pokutnice

Kiedy zegar wskazuje północ, na wieży zamku Grodno w Zagórzu Śląskim ukazuje się biała zjawa. Powoli obchodzi mury i rzuca się w przepaść. Legenda głosi, że jest nią młoda i piękna kasztelanka Małgorzata, która pokutuje za zamordowanie swojego bogatego i starego męża. 
Zaledwie w kilka dni po weselu kasztelanka zabrała swego leciwego małżonka na spacer i zręcznie zepchnęła go z murów zamkowych prosto w przepaść. Byłaby to pewnie zbrodnia doskonała, jednak całe zajście dostrzegł przez okno ojciec Małgorzaty. Kazał córkę zamurować żywcem w lochu, a sam oddał się rozpaczy po stracie ulubionego zięcia. Historia ta okazała się prawdziwą kopalnią pieniędzy dla jednego z XIX-wiecznych właścicieli zamku, który kupił szkielet jakiegoś listonosza i umieścił go w legendarnym lochu, aby pokazywać turystom za opłatą. 
W zamku rydzyńskim jest kaplica, przed kaplicą pokój, a w tym pokoju obraz kobiety, o której nic nie wiadomo. Ani kim jest, ani kto namalował jej portret, ani też skąd się wzięła w tym zamku. Jej chmurne spojrzenie i dziwnie zaciśnięta jedna z dłoni, nasuwają jednak nieprzyjemne skojarzenia, jakby była autorką jakiejś ponurej zbrodni. Po okolicy krążyła niegdyś wieść o dwóch zamordowanych sierotach, ale nikt już tego dobrze nie pamięta. Widmo nie naprzykrza się nikomu, a szczególnie oszczędza kobiety i dzieci. Spotyka się je niekiedy klęczące na korytarzu i zatopione w modłach. Tylko jednej nocy w roku na zamku nie zaśnie nikt, kto się w nim znajdzie. Choć nie ma wiatru, drzewa zaczynają szumieć i o północy same otwierają drzwi kaplicy ukazując widmo kobiety klęczące przed kapłanem z trupią czaszką zamiast twarzy. Towarzyszą im dwa małe szkielety w komżach. Widmo zdaje się spowiadać, wzdycha i szlocha, bije się w piersi na znak żalu, prosząc o przebaczenie. Kapłan odpowiada grobowym głosem: - Nie w tym roku jeszcze!I wskazuje na dwa małe klęczące szkielety. Drzwi od kaplicy zamykają się nagle i po korytarzach zamkowych niesie się jedynie długi, przeciągły jęk.

Równie tajemnicza biała dama czeka na zbawienie w podziemiach zamku w Miliczu. Nikt nie wie jakie są jej przewiny, ale jej przeraźliwy, mrożący krew w żyłach jęk dobiega czasem z zamkowych piwnic.

Białe damy potrafią krążyć również w miejscach, gdzie po dawnych zamkach postało już jedynie mgliste wspomnienie. Na szczycie Ślęży, zwanej także Sobótką, pojawia się młodzieńcom jasnowłosa dziewczyna o modrych oczach, która prosi o wybawienie. Nikomu się to jednak do tej pory nie udało, bo dziewczyna potrafi zmieniać postać tak dalece, że budzi tym wstręt albo przerażenie. Ostatni śmiałek zrejterował podobno dopiero po ujrzeniu jej w postaci smoka ziejącego ogniem. Również na górze Grojec pojawia się w istniejącej tam rozpadlinie biała dama, która według miejscowych podań ma być dowodem na to, że w tym miejscu miał się niegdyś znajdować zamek, który w rezultacie przekleństwa rzuconego przez jego właściciela na córkę zapadł się pod ziemię.


Czarne damy
Na krużgankach, korytarzach i dziedzińcu renesansowego zamku w Suchej Beskidzkiej pojawia się widmowa postać damy w czarnym stroju, jaki w osiemnastym stuleciu zwykły nosić owdowiałe matrony wysokiego rodu. Jest to podobno widmo Anny Konstancji z Lubomirskich, żony kolejno Jana Kazimierza Wielopolskiego i Stanisława Małachowskiego.
Obaj zmarli niewiele lat po ślubie i obaj zostawili jej ogromne majątki. Anna Konstancja bardzo energicznie i rozsądnie zarządzała majątkiem, który z racji wielkości określano często mianem „księstwa suskiego”, jednak poddani zwykli nazywać ja Srogą Panią. Sama ustanowiła kodeks i sama sprawowała sądy. Bez mrugnięcia okiem za najdrobniejsze przewinienia wtrącała do lochu albo skazywała na karę chłosty. Osobiście wyprawiała się w męskim przebraniu na czele swoich hajduków na wyprawy przeciw ukrywającym się w karpackiej puszczy bandom rozbójniczym, a schwytanych zawsze skazywała na śmierć, uczestnicząc w egzekucji. Dożyła sędziwego wieku, ale wkrótce po złożeniu jej ciała w krypcie starego suskiego kościoła, na przykościelnym cmentarzu zaczęło się pokazywać jej widmo.

Nazwisko Wielopolskich kojarzy się z jeszcze jedną czarną damą, jaka ukazuje się w Pałacu Wielopolskich w Krakowie. Widmo młodej, pięknej kobiety w czarnej szacie, z długimi czarnymi włosami pojawia się podobno i dziś, choć dawny Pałac Wielopolskich od ponad stu lat pełni funkcję urzędu miejskiego. Podobno w jego salach została ścięta przez kata na życzenie któregoś z Wielopolskich młoda dziewczyna z ich rodu, którą taki los spotkał za karę za to, iż pokochała zwykłego pokojowca. Opowieść o przerażonej i zapłakanej dziewczynie, odzianej w czarną suknię z aksamitu przekazał ksiądz, który był świadkiem całego zajścia, a którego wezwano dla wyspowiadania dziewczyny przed śmiercią. Odtąd na rodzinie Wielopolskich ciążyć miało przekleństwo, zaś w Pałacu pojawiła się Czarna Dama. 
W latach międzywojennych, kiedy zaczęto kuć mury dawnego pałacu, w jednej z sal na pierwszym piętrze natrafiono na niszę, w której znaleziono zamurowany szkielet młodej kobiety, odziany w resztki sukni z czarnego aksamitu. 
Swoją czarną damę i to bardzo znaną, ma także zamek w Szamotułach. Baszta zamku szamotulskiego, zwana Basztą Halszki, stała się miejscem dramatu, wokół którego owiana jest legenda o Czarnej Księżniczce. Była w niej podobno więziona przez 14 lat Halszka z Ostroroga. Jej własny małżonek, wojewoda poznański Łukasz Górka, kazał nałożyć na jej twarz żelazną maskę, aby nikt nie mógł podziwiać jej urody. Z czarną maską na twarzy Halszka mogła podziemnym krużgankiem udawać się jedynie z baszty do kolegiaty, gdzie brała udział w nabożeństwie. Od jej śmierci, w pochmurną noc księżycową nieopodal baszty można spostrzec wolno przesuwającą się postać kobiecą w pokutnych szatach. Gdy zniknie w baszcie, słychać płacz i zawodzenie ducha nieszczęśliwej Halszki z Ostroga, tłumione przez grube mury baszty. Halszka, czyli księżna Elżbieta Katarzyna Ostrogska, z powodu przedwczesnej śmierci ojca stała się już we wczesnym dzieciństwie dziedziczką jednej z najpotężniejszych fortun polskich, większej niż niejedno księstwo zachodnioeuropejskie. Jej opiekunem był stryj Wasyl Ostrogski. Panna była podobno bardzo urodziwa, ale już sama fortuna wystarczała, by o jej rękę ubiegało się wielu kandydatów, a wśród nich bratanek opiekuna Halszki, książę Dymitr Sanguszko. Ponieważ jednak temu związkowi była bardzo nieprzychylna matka dziewczyny, książę Sanguszko napadł na zamek i pod przymusem zawarty został związek małżeński, gdy Halszka miała zaledwie 14 lat. Związek ten na interwencję matki u króla Zygmunta Augusta został unieważniony, a Sanguszkę skazano na śmierć i infamię. Porwał on jednak żonę i uciekł z nią do Czech. Młody Sanguszko został tam zamordowany, a Halszka wróciła do matki jako wdowa. Wówczas król dał jej za męża Łukasza Górkę, wojewodę poznańskiego. Nie było to zgodne z wolą ani matki, ani też córki, toteż po ślubie obie kobiety ukryły się w klasztorze lwowskim. Tam Halszka dobrowolnie ponownie wyszła za mąż - za Szymona, księcia słuckiego. Urażony król rozkazał zabrać Halszkę z klasztoru i przekazał ją prawowitemu małżonkowi. Wielkopolski magnat przywiózł ją do Szamotuł. Czy Łukasz Górka rzeczywiście więził swoją młodą żonę, tego już się dzisiaj nie dowiemy. Po śmierci męża, Halszka zabrana została przez stryja do Ostroga. Zmarła w wieku 44 lat, w obłąkaniu spowodowanym z pewnością przez tragiczne przeżycia, z którymi wiązały się jej trzy małżeństwa. Tragiczne losy Halszki stały się inspiracją twórczą dla wielu artystów, m.in. J.I. Kraszewskiego (powieść "Halszka") i J. Matejki (w "Kazaniu Skargi" postać Halszki znajduje się obok Anny Jagiellonki).

 

Dama błękitna
Ta zjawa z łańcuckiego zamku zupełnie nie budzi niczyjego strachu. Mówi się o jej niezwykłej urodzie i przepięknej, błękitnej krynolinie. To Izabela z Czartoryskich Lubomirska, zwana także za życia „Błękitną Markizą” z powodu tak chętnie noszonych krynolin w kolorze błękitnego nieba. Była jedną z najwytworniejszych dam swoich czasów, wielką miłośniczką sztuki. To właśnie jej łańcucki zamek zawdzięcza swój niezaprzeczalny urok. Była zakochana bez wzajemności w swoim kuzynie królu Stanisławie Auguście Poniatowskim. Podobno można zobaczyć ją przechadzającą się w galerii rzeźby, albo patrzącą w zamyśleniu na posąg Amora dłuta Canovy, do którego pozował w dzieciństwie jej ukochany wychowanek książę Henryk Lubomirski. Czasem można ją spotkać w dawnym buduarze księżnej marszałkowej, odpoczywającą na sofie. Być może jej błękitna krynolina, to ta sama toaleta, w której nakazała się pochować w swoim testamencie. Nawet po śmierci chciała pozostać „Błękitną Markizą”.


2 komentarze:

museo.pl pisze...

Miłe zaskoczenie, że tak rzeczowo, z analitycznym podejściem, można pisać o duchach. Polecamy, niech i inni poczytają :)

Ellenai pisze...

Witaj Museo :)

Dla mnie miłym zaskoczeniem jest, że zajrzał tu ktoś, kogo nie znam.
Cieszę się, że sprawiłam Ci tym tekstem przyjemność :)